… czyli włoska i francuska muzyka XVI i XVII wieku.
Miejsce – tam, gdzie zapowiadano, czyli Teatr Polski.
Czy miałem przeczucie, że będzie rewelacyjnie? Miałem. Nie wiem, skąd i dlaczego, ostatecznie przecież zupełnie nie znałem dotąd scenicznych dokonań muzyków, a jednak gdzieś drzemało we mnie przekonanie, iż musi być cudownie. I było.
Powinienem zatem tu w tym miejscu rozwinąć cały wachlarz różnych pozytywnie brzmiących przymiotników i określeń, którymi i tak nie sposób byłoby zupełnie opisać czwartkowy koncert rodzeństwa Mauillon oraz gambistki Heumann. Nie sposób bowiem skrytykować choćby fragment tego recitalu. Wszystko w nim brzmiało jak należy. Głos Marca Mauillona to prawdziwy skarb na scenie barokowej (i nie tylko rzecz jasna). Jego siostra, Angelique Mauillon, z takim pietyzmem i gracją akompaniująca mu na harfie (arpa doppia) okazała się być obdarowaną równie pięknym głosem, co jej brat. A Friederike Heumann – ech, słychać jej absolutną zupełność w grze na violi. Taka lekkość, tak wykwintne ornamentowanie, oczywiste, acz zupełnie nie narzucające się towarzystwo w trakcie koncertu – to wszystko złożyło się na odbiór wieczornego spotkania z pieśniami włoskiej i francuskiej muzyki XVI i XVII stulecia.
Królował oczywiście Monteverdi, od niego się zaczęło i onże to dysponował największym przebojem z tamtego okresu – hitem, jakbyśmy to dziś powiedzieli, któren był łaskaw dać tytuł całemu cyklowi. Si dolce e il tormento, zaśpiewane przez Marca Mauillona jako czwarty utwór po prostu zachwyciło. Piękny głos, do tego czarujące brzmienie harfy… delikatnie muskane struny violi. Aż chciało się, by trwało to i trwało. A przecież już wcześniejsze Tu dormi, e’l dolce sonno Jacopo Periego (tegoż samego niedawno prezentowanego w Klasycznej Niedzieli) idealnie przygotowało podkład i wprowadziło nas w nastrój zachwytu i zapamiętania.
A gdy po przerwie, krótkiej, bo krótkiej artyści wrócili na scenę z pieśniami francuskimi (których dotąd niespecjalnie oczekiwałem) euforia udzieliła się również i mnie. Cóż za potęga! Marc Mauillon dysponuje takim głosem, że sięga nim bez problemu w obie strony. Tak w dolne, jak i w górne rejestry. Dzięki temu też słucha się go nadzwyczajnie: ta lekkość śpiewania jest tak wyjątkowa, aż ciężko dopatrzeć się, że śpiew ten zmusza go do jakiegoś wysiłku. Z każdym utworem brzmiało to coraz lepiej, choć za każdym razem myślałem sobie, że nic lepiej już nie da się zaśpiewać. Dało się. Nokautując publikę przy okazji. W każdym razie mnie.
Finał – to dwa wyklaskane bisy (myślę, że artyści tylko przez moment byli zaskoczeni ciepłym przyjęciem i tak emocjonalnym podejściem publiczności). Bisy przepiękne, zwłaszcza ten drugi. Zaśpiewany … na głosy przez rodzeństwo. Jeśli ktoś jeszcze miał jakiekolwiek wątpliwości, to finał rozwiał je z pewnością. Genialny koncert. Zresztą… posłuchajcie 🙂
(zdjęcia w filmiku – te lepsze i ładniejsze „pożyczone” ze strony http://www.poznanbaroque.com)
Skomentuj