Co to byłby za Poznań Baroque Festival bez muzyki Jana Sebastiana Bacha? Wiadomo, dałoby się, ale po co? Azali i organizatorzy doszli do tego samego wniosku, proponując na dziewiątym koncercie w tegorocznym cyklu muzykę lipskiego kantora od św. Tomasza.
Wykonawcy:
Carlo Vistoli – śpiew
Cecilia Bernardini – skrzypce
Fredrik From – skrzypce
Orkiestra Kore:
Marzena Biwo, Irma Niskanen, Anna Pokrzywińska, Aleksandra Radwańska, Alicja Sierpińska – skrzypce
Jesenka Balic-Zunic – altówka
Louna Hosia – wiolonczela
Szilárd Chereji – kontrabas
Joanna Boślak-Górniok, Marianna Henriksson – klawesyny
Program:
1) Koncert skrzypcowy a-moll BWV 1041
2) Koncert skrzypcowy E-dur BWV 1042
3) Koncert d-moll na dwoje skrzypiec BWV 1043
-przerwa-
4) Contrapunctus I z „Die Kunst der Fuge” BWV 1080
5) Aria Ach, bleibe doch, mein liebstes Leben z oratorium na Wniebowstąpienie Pańskie „Lobet
Gott in seinen Reichen” BWV 11
6) Contrapunctus III z „Die Kunst der Fuge” BWV 1080
7) Kantata „Widerstehe doch der Sünde” BWV 54
8) Contrapunctus X z „Die Kunst der Fuge” BWV 1080
9) Aria Erbarme dich z „Pasji wg św. Mateusza” BWV 244
Repertuar, jak widać zacny. A koncert… cóż – z przykrością muszę stwierdzić – że kiedyś to musiało nastąpić i stało się to właśnie owego dnia. Daaaaawno nie byłem na tak słabym koncercie. A na Poznań Baroque to chyba nikt tak kiepsko nie zagrał. Ale, od początku.
Pierwsza część występu orkiestry Kore to trzy kameralne koncerty Jana Sebastiana Bacha, oznaczone w katalogu Bach-Werke-Verzeichnis numerami kolejno 1041-1043. Koncerty tak znane, jak i lubiane, a i szeroko w świecie wykonywane. Pierwsze skrzypce odegrało w nich dwoje solistów: koncert a-moll wykonał Fredrik From, w koncercie E-dur prym wiodła Cecilia Bernardini, zaś koncert d-moll zagrano na dwoje skrzypiec, to oboje soliści wymienieni powyżej starali się wykrzesać ze swych instrumentów odrobinę magii, by przybliżyć nam geniusz Johanna Sebastiana. Usiłowali, acz niestety, co tu dużo gadać – nie udało im się.
Niezwykle słaby, wręcz koszmarny występ obu solistów, pod których niestety wpasowała się gra reszty ansambla spowodował, że w przerwie można było z czystym sumieniem opuścić salę koncertową. Takiej ilości pomyłek, jakichś kwilących dźwięków, dziwnych pasaży to ja dawno nie słyszałem. Generalnie zespół sprawiał wrażenie, jakby dopiero co zaczęli ze sobą grać, a soliści… no cóż – naprawdę ciężko cokolwiek w ich grze znaleźć pozytywnego. Nawet w finałowym koncercie d-moll skrzypce zarówno Froma, jak i Bernardini brzmiały wręcz złowieszczo. Dramatycznie słabo. Aż raniło uszy.
Po przerwie na scenie pojawił się kontratenor Carlo Vistoli. Głównie z uwagi na niego pozostałem na sali i, jak miałem się przekonać, to była dobra decyzja. Zaczęło się co prawda tak sobie (i wszystkie fragmenty Die Kunst der Fuge szału nie robiły), ale gdy za interpretacje muzyki Jana Sebastiana brał się obecny na sali śpiewak, to zespół, dotąd równający zdecydowanie w dół wreszcie zaczynał grać na poziomie. Skutek był do przewidzenia: wszystkie utwory śpiewane wypadły dobrze lub nawet bardzo dobrze, dzięki czemu można powiedzieć, że to nie był stracony wieczór. Zwłaszcza finałowa aria z Pasji Mateuszowej – Erbame dich zabrzmiała bardzo emocjonalnie (inna sprawa, czy nie zbyt ostro… ale to już kwestia gustu, wszak kontratenor nie miał łatwego zadania w tym utworze, zwłaszcza, że musiał ratować występ za kiepsko grającą orkiestrę). Koniec końców jednak się podobało (publiczności nawet bardziej niż mniej – zdaje się, że tak to już jest, iż na koncertach jesteśmy w stanie wybaczać więcej, niż na płytach). Toć i nie czepiam się więcej.
A na koniec niech nam zagra Giulano Carmignola. Na osłodę, żeby nie pamiętać, jak drewnianie brzmiały koncerty skrzypcowe w pierwszej części.