Dwupłytowe wydawnictwo Harmonia Mundi mam od niedawna. Ale muzykę znam na pamięć, za sprawą znakomitego wykonania tych samych sonat skrzypcowych przez Ottavio Dantone z orkiestrą Accademia Bizantina. Opisywanych zresztą już i w dziale recenzje i anonsowanych na głównej stronie. Długo wahałem się, czy kolejne wykonanie tych sonat nabyć, ale ostatecznie przeważyła moja atencja do Andrew Manze. Brytyjczyk ujął mnie wcześniej swoimi koncertami Geminianiego (opisywanymi w Klasycznej Niedzieli) i Händla (nieopisywanymi jeszcze J ), toteż moje zastanawianie się: kupić / nie-kupić nie trwało jednak zbyt długo. I dobrze, bo muzyka warta jest każdych pieniędzy.
Historii sonat skrzypcowych z opusu 5 Arcangelo Corellego przywoływać nie będę. Każdy może sięgnąć do wcześniejszej recenzji wspomnianej płyty Accademia Bizantina (wystarczy kliknąć nazwę orkiestry), albo poszperać sobie za większą ilością informacji w sieci. Historii samego Corellego również, choć o tym geniuszu muzyki skrzypcowej z XVIII wieku można napisać niejedną książkę.
Muzyka. Dlaczego warto sięgnąć po kolejne wykonanie tych samych sonat? Choćby dlatego, że można posłuchać ich brzmienia w wersji … na skrzypce i klawesyn. Ottavio Dantone, opisywany wcześniej występował z barokową orkiestrą, natomiast Andrew Manze i Richard Egarr grają dla nas w duecie! Ale za to jak grają!
Brzmienie skrzypiec Manze jest z tych czarująco – porywających. Nie ważne w sumie, czy Brytyjczyk używał instrumentów z epoki, czy też grał na współczesnych skrzypcach: liczy się przecież wyłącznie barwa dźwięków, jakie wychodzą spod smyczka Manze. Te koncerty Corellego, to z jednej strony, melodyjne, długie, pięknie wijące się frazy, perfekcyjnie akcentowane przez skrzypka, w które doskonale wpasowują się klawesynowe pasaże wygrywane przez Richarda Egarra. Oto całe piękno barokowych sonat skrzypcowych: muzyka zagrana na dwa instrumenty brzmi tak, jakby wykonywała ją wieloosobowa orkiestra symfoniczna. Z werwą gdy trzeba, a zarazem z zastanowieniem, bez specjalnego epatowania techniką, ot, po prostu z idealną proporcją między wyczuciem a koniecznością wykonawczą. Ten złoty środek obecny jest w wykonaniach wszystkich sonat, i dlatego słucha się całości z zapartym tchem.
Gdybym stawiał oceny, to Corelli Violin Sonatas op. 5 w wykonaniu tego duetu dostałoby maksymalne noty. Zresztą podobnie jak opisany wcześniej Dantone ze swoimi akademikami. Niby ta sama muzyka, ale zdecydowanie inna płyta. Choć równie piękna. A szczęściem jest fakt, że … nie trzeba wybierać – można mieć obie.
Skomentuj