Richter, Max – Vivaldi Recomposed

Recomposed-RichterLe Quattro Stagioni są najczęściej nagrywanym utworem muzyki klasycznej w XX i XXI stuleciu. Żaden tam Bach, Mozart, Beethoven czy Chopin tego przebiją: te pierwsze 4 koncerty rozpoczynające spór między harmonią a wyobraźnią praktycznie każda orkiestra grająca muzykę klasyczną, nie tylko barokową musi zarejestrować. Tym samym też bogactwo (a raczej jego nadmiar) wyboru muzyki słynnego Antonia jest tak ogromne, iż słuchaczowi trudno ogarnąć się w tych najprzeróżniejszych aranżacjach i interpretacjach. Są 4 Pory na gitarę, są na klawesyn, na flet i Bóg jeden wie na co jeszcze, no i oczywiście całe mnóstwo wykonań z tych właściwych, czyli na skrzypce. Są 4 Pory grane przez wielkie orkiestry i jeszcze większych (przynajmniej w swoim mniemaniu) dyrygentów. Są też takie, które wykonuje kameralna mała orkiestra, jakich w baroku najwięcej bywało, a na dodatek na instrumentach z epoki, brzmiących zupełnie inaczej, aniżeli dzisiejsze, ogniście wręcz brzmiące skrzypce. Koniec końców słuchałem przecież tej kompozycji rozpisanej na cztery viole (podczas ubiegłorocznej edycji Poznań Baroque). Słowem: przepych! Można wybierać do woli.

Swego też czasu (parę lat temu) zdarzyło się mi być na koncercie orkiestry AMADEUS prowadzonej przez Agnieszkę Duczmal. Muzycy zagrali wówczas niby vivaldiowskie cztery pory, ale wg… Astora Piazzoli. Wyszło, cóż, inaczej. Chwilami tak sobie, a momentami porywająco. Bilans więc nie zadziwił. Ale sam fakt: można przerobić tak popularne dzieło i tego nie zepsuć – już to choćby dowodziło, że można liczyć się z kolejnymi twórczymi interpretacjami. I proszę, oto jedna z nich.

Max Richter już w Klasycznej Niedzieli gościł. Jego album The Blue Notebooks może nie jest klasyczną klasyką, ale z całą pewnością jest wart uwagi. Spokój, maestria wręcz, jaką na tym longplayu prokuruje nam kompozytor zdumiewa i porywa zarazem. Aż chce się więcej. I dobrze, bo Richter wziął również na warsztat kompozycję Vivaldiego i zrobił rzecz po prostu cudowną.

Vivaldi Recomposed przynosi bowiem muzykę absolutnie fantastyczną. Richter zachował w znacznej części układ harmoniczny i melodie oryginalnych koncertów, a tylko tu i tam uzupełnił jakimiś ozdobnikami czy ornamentami. Poszczególne koncerty nie odbiegają w swoich zmianach od oryginałów, co zresztą dość jasno opisuje tytuł albumu: Vivaldi Recomposed. I dobrze, że kompozytor nie idzie tak daleko, jak wspomniany wyżej Piazzola – dzięki temu nieśmiertelne dzieło Rudego Księdza nic nie traci na swojej wartości, a chwilami nawet zyskuje. Oczywiście wtedy, gdy ktoś nie zamknął się w blokadzie dawnych przyzwyczajeń i kajdanach własnych wspomnień.

Aranżację albumu również oceniam na plus. Jakoś tak niezwykle słychać różne, niby znane nam nuty, a nowoczesność z … jednoczesnym zachowaniem tradycyjnej głębi frapuje jak przy słuchaniu oryginału. Nie sposób zatem nie zauważyć, że Max Richter osiągnął co chciał. Tchnął w dzieło Vivaldiego odrobinę ducha dwudziestego pierwszego stulecia. No proszę… nie myślałem, że tak można. A nawet jak mi coś takiego przeszło przez myśl, nie sądziłem się może się udać. Zaś zdecydowanie się udało…

Dodaj komentarz