W porządku – wiem: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Wiem, że ustawa o języku polskim… tak – wszystko to dla mnie jest jasne. Zatem dlaczego w tytule recenzji zamiast Zespoły Warszawskiej Opery Kameralnej widnieje to co widnieje? Dlaczego w miejsce poprawnie brzmiącego hasła „Muzyka polska” pyszni się i drażni z lekka anglojęzyczny zwrot? Ojtam, już się tłumaczę (żem winien, to oczywiste, alem może też ciut usprawiedliwion jest – sami oceńcie…).
Bach, Beethoven, Vivaldi, Mozart, Haendel – kolejność przypadkowa – rządzą. Niemcy, lubo prawie-że Niemcy (bo Austriacy), tudzież Włosi. Nie wymienieni powyżej z nazwiska, choć równie popularni Holendrzy, Flamandowie, Anglicy i … niech szczeznę – Francuzi. A Polacy? A tak tak, Chopin… a potem długo długo nic i Lutosławski oraz Penderecki. Plus Bacewicz, ale tu już zahaczamy o ciut ponadnormatywne zainteresowanie. Nosz zatem co jest – ino machaliśmy szabelką w czasach I Rzeczpospolitej? I energii tudzież talentu na muzykę nie stało? W takiej samej mgle własnych wyobrażeń żyłem do niedawna. I na dodatek jeszcze dawałem im upust w Klasycznej Niedzieli. Doceniając, co mamy i narzekając, że tak niewiele. Mea culpa!
Skoro świat się nie skończyłbył – biedni Majowie, skąd oni mogli wiedzieć, że Dionizy Mniejszy rąbnie się o kilka lat w wyznaczaniu daty narodzin Jezusa Chrystusa i 20.12.2012 wcale nie będzie tym dniem? Nie wiedzieli biedaczki, a my sobie zatem dalej pożyjemy. I będziemy cieszyć się muzyką. A jest czym…
Zaczniemy się cieszyć składanką. Przekrojowo jest mocno: od renesansu (Wacław z Szamotuł) po symfonię Jana Wańskiego (prawie klasycystyczną). Zatem rozstrzał czasowy ponad 250 lat. Ale – co najważniejsze – słucha się tego po prostu z wypiekami na twarzy!
Zwłaszcza, że pieśń Wacława z Szamotuł. Modlitwa, gdy dziatki spać idą „Już się zmierzka” ze słowami Andrzeja Trzecieskiego zaśpiewana jest tak, że kolana miękną. Wykonuje (oba utwory kompozytora z Szamotuł) wykonuje Chór Kameralny Warszawskiej Opery Kameralnej prowadzony przez Wojciecha Zimaka. I jest to prawdziwie hitchcockowski początek albumu: zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie będzie narastać.
Canzonę Marcina Mielczewskiego znałem już z albumu Baroque In Poland nagranego przez Alla Polacca Ensemble (recenzja w Klasycznej Niedzieli wisi już jakiś czas). Wykonanie Musicae Antiquae Collegium Varsoviense, czyli Zespołu Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej jest świetne. W niczym nie ustępuje wersji, którą znam z przywołanej wyżej płyty. Pozostałe nagrania są dla mnie nowością, którą chłonę niczym gąbka wodę.
Mimo tak różnego materiału (spore pomieszanie epok) płyty słucha się z niezwykłą atencją. Może to podniecenie wywołane taką ilością „polskich” nagrań, a może co innego – nie mam pojęcia. Dość powiedzieć, że takie albumy nie trafiają się często.
A teraz wytłumaczenie. Pozwoliłem sobie na angielskojęzyczne nazwy, gdyż wyszukiwarki google dużo łatwiej „chwycą” owe nazwy, niż te polskobrzmiące. Tak już jest i nie zamierzam się z tym problemem siłować. Ostatecznie – jeśli dzięki temu ktoś z wielkiego świata sięgnie po nagrania naszych mistrzów – przyniesie to znacznie więcej pożytku polskiej kulturze, aniżeli moje „przestrzeganie” przepisów o czystości mowy ojczystej.
Tyle wyjaśnień. A na koniec – Wacław z Szamotuł…
Ps. Płyta kosztowała 6,00 (słownie: SZEŚĆ złotych). Jakieś wątpliwości jeszcze?
Skomentuj