Sonatori de la Gioiosa Marca & Giuliano Carmignola
Divox Antiqua 1994
No i ostatnia odsłona wakacyjnych spotkań z Giuliano Carmignolą (przynajmniej na razie). Zostawiłem sobie ów album na sam koniec: raz, że już coraz bliżej jesień, a zmiana pór roku wybitnie pasuje do zilustrowania ową muzyką, dwa, że w sumie żegnamy dziś Wenecję Euganejską i wracamy do kraju. Do codzienności, obowiązków… koniec słodkiego lenistwa. Ech…
Zatem co zaś się tyczy Le Quattro Stagioni w wydaniu Sonatori de la Gioiosa Marca to wstyd przyznać, ale pierwotnie miałem mieszane odczucia podczas słuchania tychże nagrań. A to wydawało mi się grane za szybko (sam start muzyki w allegro La Primavera), a to znowuż mało dynamicznie (ponownie wspomniane allegro). Generalnie przytłoczyło mnie wrażenie, że muzyka, którą znam od dawna, brzmi jakoś nie tak. Skutkiem tego album jawił się zbyt kontrowersyjnym, niedopracowanym, źle zagranym… brrr!! Daaaaaaaaaawno się tak nie pomyliłem.
Wystarczyło nasiąknąć ciut bardziej tą muzyką. Kolokwialnie mówiąc – oczyścić umysł i wsłuchać się w brzmienie Stradivariusa Carmignoli. Bo naprawdę jest w co! Wenecjanin (w sumie jak wiemy, z Treviso, ale przecież to też Wenecja Euganejska, więc specjalnego nadużycia nie zrobiłem) gra przepięknie. Harmonijnie i wirtuozowsko zarazem. Orkiestra uzupełnia go tylko wówczas, gdy trzeba. A gdy nie potrzeba, to snuje się gdzieś na obrzeżach skutkiem czego barwa carmignoliowego instrumentu (np. w adagio L’Estate) po prostu czaruje i miażdży wątpiących. Oponentów nie ma, już dawno zostali wysłani w niebyt. Po prostu tak pięknego brzmienia, jakie Giuliano Carmignola wyczarowuje ze swojego instrumentu próżno szukać na wielu bardziej reklamowanych albumach.
Oczywiście samych koncertów opisywał nie będę. Jakie są – wszyscy wiedzą, bo o Czterech Porach Roku napisano już tyle, że nie ma sensu dokładać jeszcze jednego spojrzenia. Ba, Vivaldi, kiedyś czyniąc adnotacje do swojej Zimy skreślił zdanie, które podsumowuje właściwie wszystko: „taka jest Zima, a jednak przynosi nam radość”. Nic dodać, nic ująć.
Na albumie znalazły się jeszcze dwa dodatkowe koncerty. Koncert F-dur na skrzypce, wiolonczelę i basso continuo (RV 551) oraz koncert na smyczki RV 128. Oba świetnie pasujące klimatem do płyty, na dodatek znakomicie zagrane. Brzmią świeżo, dynamicznie, ekspresyjnie i melodyjnie. Aż czuć, jak cały ten blichtr weneckich renesansowych kamienic, wyniosłe piękno barokowych pałaców i nadmiar dumy, wybijający się z kolejnych obrazów i rzeźb, jakich pełno we wspomnianych zabytkowych komnatach zdejmuje swoje złote maski i pokazuje się nam w całej krasie.
To album, który każdy zastanawiający się nad wyborem wersji Le Quattro Stagioni bez mrugnięcia okiem powinien nabyć. I cieszyć się obcowaniem z muzyką, której Giuliano Carmignola i koledzy nadali wymiar iście kosmiczny. Ocena: 10 za brzmienie, tyleż samo za jakość wykonania.
Zresztą, co tu dużo gadać. Grają tak…
Skomentuj