Cantus Cölln & Konrad Junghägel: Pachelbel & Bach Motteten

coverKonrad Junghägel i jego ansambl Cantus Cölln nagrali swego czasu dla Deutsche Harmonia Mundi album z różnymi mało znanymi motetami. Album otrzymał zresztą mało odkrywczą nazwę „Motetten” (no jak mogłoby być inaczej?), a wśród kompozytorów pojawiły się znane nazwiska: Bach i Pachelbel. Zaraz: Bach? To czemu mało znane? Ano, bo – jako się rzekło w zapowiedzi recenzji – ten Bach jeden i drugi,  członkowie sporej rodziny Bachów, jednakowoż z samym Janem Sebastianem zbyt wiele wspólnego nie mają. Owszem, prawda to, że od nich prowadzą nici pokrewieństwa ku kantorowi św. Tomasza, ale to tylko dziadkowie, których twórczość sytuuje się gdzieś na obrzeżach geniuszu muzycznego XVII stulecia. Ano właśnie, siedemnastego… to ważne spostrzeżenie, bo choć to już barok, to jednak jest on zupełnie inny, niż ten najbardziej lubiany, włosko – saksońsko – londyński.

Zatem Johann Christoph Bach, i jego trzy motety: Fürchte Dich Nicht, Der Gerechte oraz Ich Lasse Dich Nicht. Pierwszy z nich, przebogate połączenie głosów chóralnych i sopranu Johanny Koslowsky, akompaniowany bardzo oszczędnie organami Christopha Anselma Nolla przywodzi na myśl w pierwszym rzędzie utwory Buxtehudego. Jest w swoim kształcie jakby mniej wydumany, a bardziej żywiołowy. W przeciwieństwie do Der Gerechte, gdzie melodia  jest bardziej dostojna i patetyczna. Bardziej nastawiona na brzmienie całości, aniżeli na partię solową któregokolwiek z solistów. Ich Lasse Dich Nicht to już można powiedzieć „klasyczny Bach”. To ten kierunek, który potem z wielką atencją i sukcesem będzie eksploatował najsłynniejszy kompozytor z rodziny Bachów. Naznaczony pietyzmem, religijną żarliwością, a jednocześnie wręcz „upychający” w ten krótki utwór dwie zupełnie odmienne, acz doskonale do siebie pasujące do siebie melodie: pierwotna, chóralna i otwierająca motet partia zmienia się w połowie za sprawą wyrazistej, acz lekkiej i jakże w swoim kształcie zwiewnej artykulacji.

Drugiego przedstawiciela rodziny Bachów, Johanna Michaela ansambl Cantus Cölln prezentuje nam w dwóch motetach. Dostojnym, acz zarazem łatwiejszym do zanucenia Halt, Was Du Hast, charakteryzującym się sugestywnym śpiewem chóru (tu nie ma miejsca na jakieś popisy solistów) oraz jakbym delikatnie łagodniejszym i zarazem bardziej wymagającym warsztatowo Fürchtet Euch Nicht. Oba utwory nie są jednakże jakimś zadziwiającym odstępstwem od linii niemieckiego baroku – przeciwnie, dość dokładnie można dzięki nim zakreślić granice protestanckiej muzyki barokowej. Nie tak radosnej i rozimprowizowanej, jak poczynania kompozytorów ze słonecznej Italii, a bardziej matematycznej i ścisłej, jakbyśmy to dziś określili. Co wcale nie znaczy, że mniej pięknej.

No i na koniec Pachelbel. Tu mam problem. Nie, żebym jakoś hołubił rodzinę Bachów, ale jak dla mnie – mimo, że to mniej znani krewni Jana Sebastiana – to ich kompozycje stoją jednak o klasę wyżej od organisty i kapelmistrza z Norymbergi. Próbowałem wziąć te pachelbelowskie motety czasem, myśląc sobie: będę ich słuchał na okrągło, to w końcu dostrzegę ich wyjątkowość. No nie, nie dało się. No dobra, Nun Danket Alle Gott jeszcze jakoś się broni: ciekawa partia chóru i kantylena sopranu co i rusz… tak, tego słucha się z przyjemnością. Widać kompozytor miał dobry dzień pisząc ten motet. Pozostałe już takie ładne niestety nie są. Melodie jakieś takie wymęczone, artykulacja nużąca… dajmy na to takie Magnificat… przecież ten wdzięczny łaciński motyw da się naprawdę ładnie i radośnie zaśpiewać. Ot, po prostu takie tam motety, napisane (i zaśpiewane w sumie też) bez jakiegoś nadzwyczajnego polotu. Ogólnie to może być, ale za często to do nich wracał nie będę.